Placówki nie panują nad odpadami medycznymi, a system ich utylizacji jest nieszczelny – alarmuje Najwyższa Izba Kontroli.

Niebezpieczne odpady „znikają” albo jeżdżą po całym kraju, żeby zostać spalone w odległej spalarni – wynika z najnowszego raportu NIK. W Polsce rocznie wytwarza się średnio 44 tys. ton odpadów medycznych. Z tego aż 90 proc. to odpady niebezpieczne, głównie zakaźne. To m.in. części ciała, zainfekowane podpaski i pieluchy, odczynniki chemiczne, niektóre leki, resztki jedzenia z oddziałów zakaźnych. Kontrolerzy NIK nie mogli doliczyć się 7 tys. ton takich odpadów. Wiadomo, że zostały wytworzone, ale brak dokumentów na ich utylizację. Być może zostały zniszczone nielegalnie lub wywiezione do lasu. Marszałkowie województw oraz szpitale twierdzą, że nie są w stanie odpowiedzieć, co się z nimi stało.

Inspektorzy izby od marca do czerwca 2014 r. skontrolowali 12 szpitali. Poważne nieprawidłowości wykryli nie tylko w dokumentacji dotyczącej utylizacji odpadów medycznych, ale także w segregacji tych szpitalnych śmieci. W ponad 80 proc. skontrolowanych szpitali naruszano zasady postępowania z tymi materiałami. Odpadów nie sortowano lub mieszano ze sobą ich różne rodzaje, na workach i pojemnikach z odpadami brakowało kodów, które określałyby ich rodzaj. Zdarzało się też, że worki były przepełnione, co w efekcie uniemożliwiało ich bezpiecznie zamknięcie. Pomieszczenia magazynowe nie były zabezpieczone przed dostępem osób nieupoważnionych, a także przed owadami, gryzoniami i innymi zwierzętami, które mogą roznosić zarazki. Jaskrawym tego przykładem był Samodzielny Publiczny Zespół Opieki Zdrowotnej w Mińsku Mazowieckim. Inspektorzy w trakcie oględzin magazynu odpadów medycznych stwierdzili otwarte okna, pęknięte szyby i brak siatek ochronnych. W pięciu szpitalach magazyny nie miały wentylacji oraz brakowało w nich wydzielonych boksów na poszczególne rodzaje odpadów medycznych. Połowa skontrolowanych szpitali prowadziła obowiązkową ewidencję odpadów niezgodnie z przepisami. Na przykład w Wojewódzkim Szpitalu Zespolonym w Skierniewicach pracownicy wpisali w dokumentach 4 tony odpadów niebezpiecznych jako opatrunki, jednorazowe rękawiczki i narzędzia do operacji. Tłumaczyli to tym, że szpital przekroczył już dopuszczalny limit produkcji groźnych odpadów. Z kolei Szpital Bródnowski w Warszawie w ogóle nie prowadził ewidencji odpadów niebezpiecznych i przekazywał je do utylizacji jako odpady komunalne. Rocznie na wysypiska śmieci mogło trafić ich nawet 40 ton.

Kontrola wykazała jeszcze jedną niepokojącą prawidłowość – powszechną praktykę wożenia niebezpiecznych odpadów po całym kraju w poszukiwaniu najtańszej spalarni. Takie pomysły miała ukrócić ustawa o odpadach medycznych z 2001 r., która nakazuje, aby odpady o właściwościach zakaźnych były unieszkodliwiane w województwie, gdzie zostały wytworzone. Ustawa dopuszczała inne zachowanie szpitali tylko w przypadku braku wolnych mocy przerobowych spalarni położonych najbliżej. Mimo to połowa kontrolowanych szpitali nie przestrzegała zasady bliskości. Przez to odpady transportowane były setki kilometrów do innych województw. W latach 2011–2013 pomiędzy województwami przewieziono aż 45 proc. wszystkich wytworzonych odpadów zakaźnych. Co ważne, o podjęciu ryzykownej operacji transportu nie zawsze rozstrzygały powody wymienione w ustawie tylko to, że dana spalarnia była tańsza. W raporcie NIK podany jest przypadek Wojewódzkiego Szpitala Specjalistycznego we Włocławku, z którego odpady transportowane były 213 km do instalacji w Ostrołęce albo 187 km do spalarni w Tczewie. Dochodziło do tego, chociaż w Bydgoszczy, w odległości 93 i 97 km od szpitala znajdowały się dwie spalarnie, a najbliżej położona instalacja zlokalizowana była w Koninie – 85 km od szpitala.

W związku z wykrytymi nieprawidłowościami NIK powiadomiła głównego inspektora ochrony środowiska, a także wojewódzkich inspektorów w Warszawie i Rzeszowie. Izba zwróciła się też do ministra środowiska o podjęcie działań, które wymuszą na szpitalach przestrzeganie zasady utylizacji odpadów medycznych w swoim województwie.

Autor: Mariusz Gierszewski